
Far Cry 5: To nie Joseph Seed zasiał ziarno [PUBLICYSTYKA]
![Far Cry 5: To nie Joseph Seed zasiał ziarno [PUBLICYSTYKA]](https://staging.cdaction.pl/wp-content/uploads/2025/03/02665f39-b8b7-494b-86ed-3e8cc75494ca.jpeg)
Piąty Far Cry w oczywisty sposób czerpie z przynajmniej kilku niechlubnych kart amerykańskiej historii. Kult Bram Edenu to nieodrodni następcy Wrót Niebios (sekta wierząca w uzyskanie zbawienia dzięki pomocy kosmitów) czy działającego do dziś Kościoła Baptystycznego Westboro (fundamentalistów przekonanych, że homoseksualizm powinien być karany śmiercią). Jednak los żadnej z ekstremistycznych grup nie zajmował dziennikarzy równie intensywnie, co „rewolucyjne samobójstwo” członków Świątyni Ludu, której lider – charyzmatyczny kaznodzieja Jim Jones – doprowadził pewnej listopadowej nocy do śmierci niemal tysiąca swych wyznawców.

Jones pochodził z ubogiej rodziny, którą twardą ręką rządził ojciec, alkoholik i członek Ku Klux Klanu. Swój komunistyczny światopogląd przyszły guru budował w opozycji do rodzica, w młodości zaczytując się tekstami Marksa, Lenina, Mao i Gandhiego. Poślubiwszy w wieku osiemnastu lat pielęgniarkę Marceline, Jones rozpoczął nauki w seminarium Kościoła metodystów. Nigdy nie uzyskał jednak święceń, rozczarowany umiarkowaną – jego zdaniem – walką metodystów z dyskryminacją mniejszości. Mimo to tytułowano go wielebnym.
W Indianapolis, gdzie początkowo działał, zasłynął jako społecznik chcący położyć kres podwójnemu traktowaniu. Lobbował za przyznaniem kolorowym mniejszościom równych praw, publicznie krytykował restauracje, które odmawiały obsługi czarnoskórych, osobiście udawał się ze słowami pocieszenia do czarnych rodzin gnębionych przez białych suprematystów. Dawał przykład życiem osobistym – wraz z żoną adoptował pięcioro dzieci z różnych części świata, nazywając swoją rodzinę „tęczową”. Jego działalność przykuła uwagę mediów i polityków (burmistrz Indianapolis powierzył mu przewodnictwo lokalnej komisji ds. praw człowieka), odebrał też szereg wyróżnień, w tym prestiżową nagrodę im. Martina Luthera Kinga.
Równolegle do działalności społecznej od 1955 rozwijał Świątynię Ludu, w założeniach będącą inkluzywnym kościołem przyjmującym wszystkich wiernych bez względów na wiek, kolor skóry czy stan posiadania. Dziesięć lat później osiadł wraz z wyznawcami w Redwood (Kalifornia), gdzie dzięki licznym dotacjom organizował akcje pomocowe z jeszcze większą pompą. Założył dom opieki dla osób starszych i sierociniec, pomagał ubogim w ubieganiu się o zasiłki i wydawał żywność bezdomnym. Zasłynął też popisami oratorskimi, podczas których dokonywał „cudownych uzdrowień”, i zajadłą krytyką kapitalizmu.
To wszystko sprawiło, że wokół Jonesa zaczęły integrować się nie tylko ofiary segregacji rasowej, ale i zafascynowana jego naukami biała klasa średnia. Świątynia Ludu rosła w siłę i zakładała kolejne filie, chociażby w Los Angeles czy San Francisco, sam Jones zyskiwał zaś na znaczeniu politycznym. W podzięce za pomoc w wygraniu wyborów burmistrz San Francisco obsadził wielebnego w Urzędzie Gospodarki Mieszkaniowej.

Wstąpienie do Świątyni Ludu wiązało się z zależnością ekonomiczną. Zgodnie z głoszonymi przez lidera marksistowskimi ideałami członkowie wspólnoty wydawali jej swój majątek i nieruchomości. W latach 70. do pochwał komunizmu dołączyły wątki apokaliptyczne: w kazaniach Jones często wskazywał na zagrożenie konfliktem atomowym. (Pamiętajmy, że mówimy o okresie napięć między Stanami i ZSRR, intensywnie gromadzącymi wówczas broń nuklearną). Właśnie względy bezpieczeństwa przesądziły o emigracji do Kalifornii i późniejszym (1974 rok) wydzierżawieniu przez Świątynię Ludu kilkuset akrów ziemi pozyskanych od rządu socjalistycznej Gujany.
Założona w dżungli osada Jonestown miała być pierwotnie „Rolniczym Projektem Świątyni Ludu”. Pomysł jednak ewoluował. W kolejnych mowach Jones przedstawiał ją jako ziemią obiecaną, w której wyznawcy przetrwają atomową zagładę „współczesnego Babilonu”, jak zaczął określać Stany Zjednoczone. Jonestown szybko zaczęło się jawić również jako azyl dla samego Jonesa, na którego wizerunku w latach 70. zaczęły pojawiać się rysy. Prasa rozpisywała się o oskarżeniach byłych członków kultu, zarzucających dawnemu liderowi przemoc fizyczną i psychiczną. Jonesowi groził też wyciek do mediów informacji o aresztowaniu i oskarżeniu o nakłanianie do homoseksualnego stosunku działającego pod przykrywką agenta (wobec którego wielebny „zachowywał się prowokacyjnie” w publicznej toalecie). Gdy coraz więcej członków Świątyni Ludu przenosiło się do Gujany, były prawnik wspólnoty, Timothy Stoen, publicznie oskarżył wielebnego o wywiezienie do Jonestown swojego syna i zwrócił się do władz o pomoc w jego odzyskaniu.
Podczas gdy prasa zaczęła zapełniać szpalty kolejnymi rewelacjami na temat „kościoła”, Jonestown zamieszkiwało już około tysiąca gorliwych wyznawców. Odcięci od świata (korespondencja była kontrolowana, podobnie jak informacje napływające spoza murów wspólnoty) członkowie sekty byli regularnie indoktrynowani. W coraz bardziej paranoicznych mowach Jones snuł wizję rzekomo rychłego ataku CIA i FBI na społeczność. Opowiadał o torturowaniu starców, strzelaniu do dzieci i niewoli, podczas gdy sam zmuszał mieszkańców do niewolniczej pracy, a nawet praktyk seksualnych. Jego kazania stawały się bełkotliwe, częściowo przez wzgląd na postępujące uzależnienie od leków i narkotyków (jeszcze przed wylotem do Gujany spekulowano zresztą, że Jones dawał się fotografować głównie w okularach przeciwsłonecznych przez wzgląd na światłowstręt wywołany spożyciem amfetaminy).

Ostatni akt opowieści rozpoczął się w listopadzie 1978 roku, gdy do Gujany przyleciał kongresmen Leo Ryan, znany w Stanach przeciwnik sekt. Ów, w towarzystwie aktywistów praw człowieka, krewnych członków Świątyni Ludu (skupionych w ramach grupy „zatroskanych krewnych”) oraz dziennikarzy, został podjęty w Jonestown huczną zabawą. Jones zgodził się nawet, by wszyscy chętni opuścili osadę. Z ponad tysiąca osób na ucieczkę zdecydowało się raptem kilkanaście. Delegacja opuściła jednak przybytek, gdy jeden z członków Świątyni Ludu zaatakował kongresmena nożem. Ten uszedł z życiem, ale pospiesznie skierował się na lotnisko. Piętnaście minut przed odlotem uzbrojone w karabiny maszynowe bojówki Jonesa napadły na kompleks, gdzie zastrzeliły zarówno przedstawiciela Kongresu, jak i trzech dziennikarzy.
Jones wiedział, że zabójstwo kongresmena nie może pozostać bez mocnej odpowiedzi ze strony rządu USA. W nocy z 18 na 19 listopada 1978 roku zebrał więc 909 pozostałych mieszkańców Jonestown na rynku i w długim, płomiennym kazaniu oświadczył im konieczność zakończenia działalności Świątyni Ludu „rewolucyjnym samobójstwem”. Z rozkazu Jonesa rodzice napoili swoje dzieci napojem owocowym z cyjankiem potasu, po czym sami wypili truciznę. Ci, którzy odmówili wykonania rozkazu, zostali rozstrzelani na miejscu, sam Jones poniósł śmierć od kuli (nie ustalono, czy było to samobójstwo, czy też został zamordowany).

Jonestown poruszało Amerykanów jeszcze przez długi czas. Z masakry udało się zbiec raptem garstce akolitów, która wyczyściła sejfy Świątyni Ludu z dziesięciu milionów dolarów. Los pieniędzy pozostał nieznany. Wielu ciał nie zidentyfikowano, a zgony osób związanych z „kultem śmierci” – jak ochrzciły Jonestown media – nie ustawały nawet po tragedii. George Gallup, pionier w badaniu opinii publicznej, stwierdził, że mało faktów z amerykańskiej historii było znanych obywatelom tak powszechnie.

Czytaj dalej
12 odpowiedzi do “Far Cry 5: To nie Joseph Seed zasiał ziarno [PUBLICYSTYKA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
W listopadzie minie czterdzieści lat od największego zbiorowego samobójstwa w historii, a zarazem największej tragedii, jaka dotknęła USA do czasu ataku na World Trade Center. Dlaczego właściwie piszemy o tym na cdaction.pl?
Do działań wielebnego Jonesa bardziej nawiązuję Outlast2. Far Cry 5 postawił na wielebnego Davida Koresha.
A właśnie ostatnio jestem po American Horror Story Cult.
To skrajny przypadek sekty.|A ile jest mniej skrajnych, które tak nie kończą, tylko żyją sobie długo i szczęśliwie?|Nie że jestem jakiś contrarian, ale skoro jesteśmy przy religii i tego typu villains, to myślę sobie, że przypadek isis idealnie nadaje się do aktualnej formuły far cry, z głównym villain al bagdadi na czele, walkach najemników itd. Może kiedyś doczekamy takiego scenariusza.
Westboro to oszołomy. Jednak chciałem zauważyć różnicę. Nikt z Westboro nie wszedł do klubu gejowskiego i nie zabił kilkudziesięciu osób. Nikt z nich też nie zrzucił geja z dachu, a potem go nie ukamieniował. Nikt też nie doprowadził do delegalizacji homoseksualizmu i zamkania gejów w więzieniach.
Ja gdzieś słyszałem też o takiej Sekcie gdzie Potężny odział Policji i Swat z nią walczył tylko nie pamiętam jak ona się nazywała ale była taka w Ameryce.
@fanboyfpsow Chodzi o Branch Davidians (Gałąź Dawidowa) pod wodzą Davida Koresha i tzw. Oblężenie Waco. Konkretnie to ATF podejrzewało ich o nielegalne posiadanie broni i materiałów wybuchowych. Podczas próby aresztowania przywódcy, członkowie sekty zabarykadowali się w środku swojej siedziby i po trwającym prawie 2 miesiące „oblężeniu” sekta podpaliła budynek i wielu jej członków zginęło w środku.
AAA to był kult gałęzi Dawida.
@seth No właśnie się o tym dowiedziałem oglądając Materiał tv gry:)
Właśnie bardzo dobrze, że piszecie o tym na cdaction.pl. Często w recenzjach z CD Action były zamieszczane różne ciekawostki związane z kwestią obyczajowo-kulturową danej gry.
Mnie wydaje się, że John Seed to bardziej taki przerysowany David Koresh
Hipokryzja na dzisiaj: babtyści westboro uważają, że za homoseksualizm należy się śmierć – i świat jest oburzony (słusznie rzecz jasna). Śmierć dla gejów w islamie to sprawa oczywista i bezdyskusyjna – w ogóle nikt spośród piewców poprawności politycznej o tym nie mówi i islamu się nie czepia.