
Until Dawn – już graliśmy

Tytuł w pełni zasługuje na miano interaktywnego slashera. Za nastrój rodem z kultowych produkcji tego typu odpowiada, oprócz bardzo filmowej pracy kamery, nafaszerowana kliszami historia z niekończącego się cyklu „Paczka Nastolatków wyjeżdża zaszaleć na Odludziu, po czym pada ofiarą Psychopatycznego Mordercy”.
Udostępniony mi fragment gry obejmował początek pobytu czterech par w opuszczonym górskim schronisku i pierwsze ataki rzeczonego szaleńca. Wydaje się, że w UD raczej nie będzie miejsca na rechotliwy pastisz – nie licząc rzucanych przez bohaterów uwag typu „czy my jesteśmy w jakimś filmie?”, nawiązania do klasyki gatunku były podawane z superpoważną miną. Zabawa tablicą ouija, indiańskie duchy, niewyjaśnione morderstwa sprzed lat, zamaskowany świr z głosem Jigsawa zmuszający ofiary do zabijania się wzajemnie – pokazany miszmasz raczej nie zaskakiwał.
Dekoracje nabierają świeżości za sprawą narracji, która zbliża grę do Heavy Rain. Wraz z rozwojem fabuły perspektywa skacze pomiędzy poszczególnymi członkami grupy, a to, jakie decyzje podejmie się, wcielając się daną postać, rzutuje na dalsze losy całej kompanii. W razie doprowadzenia do czyjegoś zgonu nie ma odwrotu – plik automatycznego zapisu jest jeden. Niestety odroczonych konsekwencji wielu wyborów nie zobaczyłem. W demie największym sukcesem okazało się rozebranie pustogłowej Jessiki, którą jako równie próżny Mike długo w tym celu urabiałem.

Zwykle dylematy dotyczą mniej przyjemnych kwestii. UD co rusz przeistacza się w festiwal survivalowych cut-scenek, w kluczowych momentach filmików zmuszając np. do szybkiego wskazania jednej z dwóch dróg ucieczki lub testując refleks w QTE. Prędko okazało się, że „oczywiste” decyzje często takie nie są, a gdy pomyliłem przyciski i biegnący bohater wyrżnął w zmarzniętą glebę, utracone sekundy przypieczętowały tragiczny koniec pościgu kilka minut później. Niezbyt mnie to jednak obeszło – nie polubiłem rozchwianych emocjonalnie bubków i dziuń rodem z reality show nadawanego na MTV. Jak przystało na slashera, ich teatralna bufonada na początku historii była równie irytująca, jak późniejsze nielogiczne uczynki w obliczu zagrożenia.
Aktywniej pougniatać drążki można podczas etapów polegających na spokojnej eksploracji okolic góry Blackwood. Kolekcjonowane wówczas wskazówki dostarczą wiedzy o motywach mordercy, a znalezienie kija bejsbolowego odblokuje alternatywny sposób poradzenia sobie z późniejszym zagrożeniem. Ukryte tu i tam indiańskie totemy pozwolą zobaczyć krótką wizję, która w przyszłości może ułatwić podjęcie decyzji korzystnej dla naszego zdrowia i życia. Każda scena jest przedstawiona bardzo filmowo – a to kamera zawiśnie z dala od bohaterów, za ośnieżonymi gałęziami, to znów gracz będzie ich oglądał w zaszumionych szarościach monitora psychopaty.

Klimat grozy jest w Until Dawn budowany na tyle nieźle, na ile jest to możliwe w slasherach, a pod wpływem presji, jaką wywiera bezlitosny system zapisów, dużo łatwiej drgnąć po potraktowaniu kolejnym straszakiem. Dodatkowo niepokoją przeplatające główną akcję sceny, w których – w widoku z pierwszej osoby – jesteśmy indagowani przez psychoanalityka o twarzy i głosie Petera Stormare. I choć tym razem upiorny Szwed mówi bez mafijnego akcentu, jest w głosie i grymasach doktorka coś, co przyprawia o dreszcze. Wyjawiane mu sekrety wpływają na wiele elementów historii, chociażby na rodzaj broni używanej przez czającego się w ciemności świra.
Niestety, wystarczy pograć z polskim dubbingiem, by nastrój gdzieś się ulotnił. Drewniane dialogi pełne wymuszonego, licealnego luzu sprawiają, że mroczna historia zaczyna się niczym program na Disney Channel. Potem też raczej nie powinno chodzić o to, by grający kierował się w wyborach tym, co zrobić, by wreszcie na dobre uciszyć wrzeszczącą celebrytkę. Ale kto wie – może dalej, gdy psychopata usunie już więcej osób, będzie lepiej?

Czytaj dalej
10 odpowiedzi do “Until Dawn – już graliśmy”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Katartyczna natura horrorów ma w Until Dawn dwojakie oblicze. Po trzygodzinnej sesji z grą zarówno bardziej doceniam bezpieczeństwo i względną normalność wielkomiejskiej egzystencji, jak i czuję olbrzymią ulgę na myśl, że nie żyję wśród amerykańskiej bananowej młodzieży.
Jako fan kiczowatych horrorów/slasherów jestem bardzo zainteresowany, szkoda tylko że gra najprawdopodobniej otrzyma standardową cenę ponad 200zł, co przy samej formie gameplay’u jest dosyć nieatrakcyjne. Najlepiej będzie kupić na promocji. Co do polskiego dubbingu, naprawdę spodziewałeś się Monk czegoś więcej niż poziomu gry który można usłyszeć w TV przy włączonym Disney Channel? Czy w ogóle byłby ktoś w stanie wytłumaczyć mi czemu się dubbinguje gry 18+?
W sumie aż dziwne, że dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł zrobienia gry w takim stylu. Od dawna czekałem na klasycznego slashera z udziałem grupy przeciętnych (ale zazwyczaj nieprzeciętnie urodziwych), próżnych, pustych i rozpieszczonych, amerykańskich nastolatków, bawiących się na odludziu. Nie wiem tylko, czy dam radę ją ukończyć. Przez większość czasu będę pewnie raz po raz wczytywać save’a i patrzeć jak psychopata wybebesza gówniarzy ;D.
@Nezi23 Widziałem wcześniej materiały z przygotowywania dubbingu, więc nie mogę powiedzieć, że przystąpiłem do gry bez żadnych obawień. Niestety nie byłem gotów na wypowiadane przez czterdziestoletnią Sonię Bohosiewicz teksty typu „masz coś z garem” i „beka”.|@RedCrow Może być ciężko, bo tak jak piszę, save jest jeden, a że postępy zapisują się automatycznie, każde wybebeszenie obejrzysz tylko raz, chyba że interesuje cię oglądanie ich wraz z nagraniami swoich reakcji na Straszne Momenty. 😉
Ki ki ki, ma ma ma.
„Drewniane dialogi pełne wymuszonego, licealnego luzu sprawiają, że mroczna historia zaczyna się niczym program na Disney Channel.”… Ktoś tu chyba nie ogarnia w ogóle gatunku. Właśnie na takiego slashera w growym wydaniu wiele osób czeka. Właśnie takie drewniane dialogi muszą się pojawić, żeby był sens to kupować. Czekam, bo zapowiada się miodnie.
Chyba masz rację. Nie wiedziałem, że obowiązkowym elementem slasherów jest słaby polski dubbing w wykonaniu polskich celebrytów – bo tego dotyczy cytowany przez ciebie fragment.
Chciałbym kiedyś w to zagrać.
@Monk Nie przez czterdziestoletnią Sonię Bohosiewicz, a przez dwudziestoczteroletnią Maję – jej siostrę 😉 Wybacz czepialstwo.
Jak zazwyczaj najlepiej dać sobie spokój z polskim dubbingiem i zagrać w wersji angielskiej… Nie chcę spoilerować, chociaż pewnie zainteresowani tematem już to odkryli, ale „psychopatyczny morderca” to najmniejszy problem 🙂