rek
rek
Często komentowane 20 Komentarze

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch ? recenzja

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch ? recenzja
Niewiele japońskich produkcji wydobyło z zachodnich graczy tyle „och!” i „ach!” co Ni no Kuni. Po każdym zwiastunie i każdej informacji o europejskiej premierze słychać było rozchodzące się po całym kontynencie echo przebierania nogami. Przebierał też Berlin. A jak spodobała mu się wersja finalna?

Ni no Kuni: Wrath of the White Witch
Dostępne na: PS3
Testowano na: PS3
Wersja językowa: angielska

Ni no Kuni trafia w nasze ręce jako ulepszona wersja wydanego w 2010 roku na DS-a oryginału. Wrath of the White Witch rozbudowuje historię Shikkoku no Mad?shi i nie ma co się dziwić, że czekać przyszło nam prawie trzy lata. Pierwowzór kończył się mniej więcej w 2/3 tego, z czym mają zmierzyć się zachodni gracze, a fabuła została przerobiona i posklejana tak, że bez wiedzy o dodanych wątkach nie zauważa się nawet, że to nie „to pierwsze” Ni no Kuni. W gruncie rzeczy nie ma to jednak znaczenia: nawet w podstawowej formie produkcja byłaby w stanie przytłoczyć rozmachem rozleniwionego odbiorcę.

Weak tea with cream in it
Studio Ghibli znane jest z poruszających historii, w których da się znaleźć drugie, trzecie i piętnaste dno, jeżeli kopie się wystarczająco głęboko. Ni no Kuni korzysta z podobnych motywów co filmy Miyazakiego i s-ki, ale nawet jeżeli ich scenarzyści maczali palce w tworzeniu gry, chyba niestety dość szybko je wyjęli. Chociaż fabuła zaczyna się obiecująco, nie utrzymała mnie w napięciu ani nie przykuła mojej uwagi na dłużej. Pierwsze pół godziny rzeczywiście budzi emocje – wychowujący się w Motorville z samotną matką Oliver przez nieposłuszeństwo i głupotę doprowadza do jej śmierci. Ale klimat bardzo szybko się rozpływa. Na przykład gdy łzy płaczącego rzewnie chłopca ożywiają maskotkę, która okazuje się władcą wróżek z innego wymiaru… Tego typu elementów jest pełno – kiepskie żarty, monologi motywacyjne czy prościuteńkie rozwiązania sporych problemów są tak powszechne, że czasami aż trudno uwierzyć, że to nie Pixar.

Mimo że wprowadzenie do fabuły Ni no Kuni, czyli Innego Świata (tego, z którego pochodzi obudzony łzami Drippy), zostało zrealizowane raczej średnio, to ma ono duże znaczenie dla rozgrywki. Nie dość, że raz na jakiś czas trzeba przeskoczyć z jednego miejsca w drugie i uporać się z łatwą zagadką, to jeszcze każda istota „od nas” ma odbicie „tam”. Oliver wyrusza więc, by odszukać odpowiednik swojej matki (po drodze pokonać złego maga, jeszcze gorszą królową i uratować świat, ale to już przewidzieliście, prawda?), a w międzyczasie poznaje drugie tożsamości kota sklepikarki czy tajemniczej dziewczynki przesiadującej całe dnie przy oknie. To ciekawy zabieg, niezły pomysł na prowadzenie liniowej fabuły, jednak nie aż tak fascynujący, by powstrzymać westchnienie, kiedy po raz kolejny przychodzi wyczarować bramę pomiędzy wymiarami.

Into the rabbit hole
Po Ni no Kuni spodziewałem się raczej przygodówki z elementami jRPG, a nie pełnoprawnego przedstawiciela tego drugiego, prawie zapomnianego już gatunku. Zdziwiłem się, kiedy okazało się, że w tej grze obecne są niemal wszystkie elementy, które uwielbiałem chociażby w Dragon Questach, a i zrealizowano je zaskakująco dobrze. Świetnie połączono klasyczną mapę świata pełną rozrzuconych tu i ówdzie lokacji z widocznymi na niej potworami odpalającymi ekran bijatyki. Doskonale zaprojektowane miasta pełne wiarygodnych NPC-ów zestawiono z lochami nastawionymi na niemal nieprzerwaną bitkę. W niesamowity sposób dokonano syntezy turowego systemu walk z elementami zręcznościowymi, a także bezbłędnie wprowadzono do niego możliwość sterowania kilkoma bohaterami i taktycznego nimi zarządzania. Wspaniale zgrano też magiczne zdolności z wydawaniem komend i kierowaniem przywoływanymi stworami przypominającymi pokemony. Mechanicznie to jRPG z krwi i kości – jedno z najlepszych, z jakimi miałem do czynienia!

Gracz kieruje Oliverem albo jednym z towarzyszących mu bohaterów pobocznych i w trakcie potyczki może przeskakiwać pomiędzy nimi, wydając AI polecenie odpowiedniego prowadzenia innej postaci. Oliver potrafi korzystać z magii i przywoływać potwory – czary zdobywa stopniowo, ale nawet podstawowy zestaw (kula ognia, formujący się szybko lód i leczenie) wystarcza na długo, bo na ekranie dzieje się tyle, że nie ma nawet czasu się nudzić. W każdej chwili da się wezwać stwora do pomocy (tych jest multum, ale dysponuje się maksymalnie trzema naraz) – np. diabełka, który chociaż od Olivera silniejszy, słabiej radzi sobie z zaklęciami. I do tego nawet walcząc jako nasz podopieczny, trzeba uważać na własny stan zdrowia, bo kiedy pupil obrywa, obrywamy i my. Do tego też posiadane istoty uczą się razem z nabijanymi poziomami nowych sztuczek, mogą ewoluować w kreatury o zupełnie innych umiejętnościach. Z czasem rozszerzamy swoją biblioteczkę „zwierząt”, łapiąc je podczas walki i przypisując do odpowiedniego bohatera.

Wymienianie wszystkiego, co składa się na system walki w Ni no Kuni, to materiał na spory poradnik. Rozwiązania sprawdzają się rewelacyjnie, zwłaszcza gdy trzeba zajmować się gigantycznym bossem, ale niestety jRPG-owość przychodzi z całym dobrodziejstwem inwentarza. Dosyć szybko przestaje więc być łatwo i przyjemnie – już po kilku godzinach trzeba zacząć mozolnie grindować, żeby poradzić sobie z co trudniejszymi wrogami.

And through the lookin’ glass
Niestety o ile zachwyciła mnie mechanika rozgrywki, o tyle nie zainteresowała sama opowieść. Ni no Kuni jest konserwatywne, a przez to… nudne. Tysiąc razy biegałem w grach po lasach (te gadające mądre drzewa…), na pustyniach spędziłem chyba miliard godzin (schematu las-pustynia powinno się zresztą zakazać), lodowce nie wzbudzają mojego podziwu, podobnie jak portowe miasteczka i nawiedzone dworki. Zabrakło mi autobusu z kota czy chociażby pociągu bez szyn – przez wiele, wiele godzin produkcja wygląda niczym całkowicie sztampowa europejska fantastyka. Jedynie przygrywająca w tle f-e-n-o-m-e-n-a-l-n-a muzyka Hisaishiego pozwalała mi w niektórych momentach wierzyć, że to wszystko rzeczywiście wyszło spod rąk tych samych ludzi, którzy ożywili Totoro.

Ni no Kuni wydaje mi się… zwykłe. Może dla Japończyków jest egzotyczne właśnie dlatego, że odstaje od typowego dla nich szaleństwa, ale dla mnie to raczej opis podróży Guliwera niż wędrówka po czymś, czego w życiu sam bym nie wymyślił. Poza kilkoma miejscami – takimi jak steampunkowe świńskie imperium – niewiele zaskakuje. Wpływ na to miał też dubbing. Mimo że w każdej chwili można przełączyć się pomiędzy japońską a angielską ścieżką dźwiękową, dialogi zgrywają się z ruchami warg postaci tylko po angielsku. Przez pół godziny próbowałem przełamać się i nie zwracać na to uwagi, ale w końcu się poddałem. Choć aktorzy poradzili sobie znakomicie, wrażenie uczestniczenia w filmie studia Ghibli zniknęło całkowicie. Tym bardziej że udźwiękowiono tylko kluczowe dialogi, zostawiając większość gadaniny w formie tekstu, przez który trzeba się „przeklikać”.

Doooh?
Jeżeli ktoś kupi Ni no Kuni dla niewymagającej wysiłku przy odbiorze historii, rozgrywka prawdopodobnie go zawiedzie. Jeśli z kolei oczekuje dynamicznej rozgrywki, to przyczepi się do powolnego tempa, w jakim rozwija się historia. Dzieląc w ten sposób, traktując elementy składowe jako dwa odrębne byty, nie ma do czego się przyczepić – Ghibli wykonało swoją robotę dobrze, bo animacja jest piękna, a postacie śliczne. Fabuła mogłaby sporo zyskać w formie filmu – chętnie bym go obejrzał, bo może coś przegapiłem czy czegoś nie zrozumiałem, „tracąc czas” na machanie mieczykiem i rzucanie czarów.

Level-5 pokazało klasę – niektórzy wyciągnęli z tej produkcji ponad siedemdziesiąt godzin zabawy, bo mniej więcej tyle zajmuje wykonanie wszystkich zadań pobocznych, znalezienie poukrywanych wiosek, grindowanie czy gromadzenie dodatkowych zaklęć. Mam jednak wrażenie, że jakimś cudem te dwie rzeczy, miks jRPG-a i klimatu Ghibli, razem nie zagrały. Nie wydały na świat oczekiwanej perfekcji, a „jedynie” bardzo, bardzo dobry produkt. Ale czy to powód do narzekania?

Ocena: 8.0

Plusy:

  • doskonałe jRPG
  • śliczna animacja
  • muzyka!
  •  

    Minusy:

  • jak na Ghibli, trochę zbyt sztampowo
  • dla oczekujących interaktywnego filmu może być za trudne nawet na „easy”
  • niestety trzeba grindować
  • rek

    20 odpowiedzi do “Ni no Kuni: Wrath of the White Witch ? recenzja”

    1. Niewiele japońskich produkcji wydobyło z zachodnich graczy tyle „och!” i „ach!” co Ni no Kuni. Po każdym zwiastunie i każdej informacji o europejskiej premierze słychać było rozchodzące się po całym kontynencie echo przebierania nogami. Przebierał też Berlin. A jak spodobała mu się wersja finalna?

    2. Minusy:|?niestety trzeba|o_O

    3. Ech, znowu recenzja prosto z PISMA.

    4. „kiepskie żarty, monologi motywacyjne czy prościuteńkie rozwiązania sporych problemów są tak powszechne, że czasami aż trudno uwierzyć, że to nie Pixar.” – nie ma to jak hipsterski trolling recenzenta…

    5. Czemu wy przepisujecie recenzję z pisma a nie dajecie skanów?

    6. DmC dostał 9/10. Ni No Kuni 8/10. Yhm.Gdzie Ni No Kuni bije na głowę wszystko co na PS3 się do tej pory ukazało… Animacje, głosy, fabuła, podlane sosem Ghibli i j-RPG.Dla mnie to najlepsze RPG jakie wyszło w ogóle. Nie jest sztampowe. Jest bardzo emocjonalną grą (dawno na grze nie płakałem). Ni No Kuni przywraca nadzieję, na old school RPG w dobrym japońskim stylu (o którym Square Enix zapomniał już dawno…). CZasy Golden Sun/FF 1-7. Ja mam tonę funu przy tej grze (i jeszcze ze 120h przede mną).

    7. @info0 musisz sie nauczyc, ze pismo, ktore robile recenzje gier PC od zaran dziejow, nie stworzy DOBREJ recenzji gry na konsole. Po prostu nie.

    8. kurde jeszcze nie przeszedłem swojego ff13-2…co za łajzy wymagają by w jrpg łatwo się grało, może fanki the sims

    9. Widzę w tym tekście wielkie oczekiwania autora. Niestety im bardziej na coś czekamy, tym większe spotyka nas potem rozczarowanie 🙁

    10. @rak474|A wiesz że oni tworzą recenzje na komputerach? Zdajesz sobie sprawę że każdy tekst w magazynie był kiedyś plikiem .txt?

    11. Ktoś pytał mnie na łamach tej dolnej ramki „co to znaczy obiektywna recenzja” w odniesieniu do ostatnio opublikowanej reklamy DmC. To pytanie sprawiło, że zatrzymałem się na chwilę i zakwestionowałem swój dobór słów. Zawahałem się, czy to nie tylko wygodny frazes, jako że każdy autor ma jakieś podejście do wybranej przezeń gry, czy gatunku. Mimo tego recenzja powyższego tytułu pozwoliła mi odzyskać trochę pewności siebie, skoro pomimo tego bagażu sentymentalnego widać jak na dłoni dystans i krytykę. Da się!

    12. @Okuru – a może .doc? :O |@SuguruMisato – przecież wielu z redaktorów gra także na konsolach (a niektórzy głównie na nich), więc twój argument okazał się być inwalidą.

    13. @Elano fałszywy przyjaciel, ładnie to tak? [wink-wink nodge-nodge]Mi się rzuciła w oczy tylko „s-ka”, czyli jak mniemam 5-ka. |Jako że z natury jestem optymistyczny co do kompetencji oryginalnego autora, to złożyłem to na karb chochlika (przy skanowaniu, albo przepisywaniu). Zwłaszcza, że pod koniec pojawia się pełna nazwa studia „Level 5”.

    14. Ciekawe, czy kiedyś doczekamy tego na PC… pewnie nie, szlag, w końcu muszę kupić to PS 3.. ehh

    15. @rumbrum – jest wersja na 3DS, btw predzej na Vite to sie pojawi niz na PC. Takie życie. Ja napewno ogram te gra, Spirited Away, Moj sasiad Totoro i Ksiezniczka Mononoke wbily sie w moja pamiec juz na zawsze.

    16. RPG po Angielsku… Nie dla mnie.

    17. Akurat RPG po japońsku w oryginale zdubbingowany po angielsku… Taki mix 😛 .Wolałbym oryginalną wersję językową z napisami po ang. No, ale nie można mieć wszystkiego. A gra jest zacna i zasługuje na uwagę…

    18. Chciałbym zwrócić uwagę na bardzo istotny aspekt recenzji, który dla wielu może decydować o zakupie, a który jest nieprawdą. Dla mnie to było bardzo istotne i nieco zmniejszyło hype na ten tytuł, ale i tak zdecydowałem się i chcę zabrać głos. Chodzi mi o fragment traktujący o zgrywaniu się (a raczej nie zgrywaniu) japońskich dialogów z ruchem warg. Właśnie zakończyłem pierwszą sesję z grą, z włączonymi japońskimi głosami i wszystko zgrywa się IDEALNIE.

    19. Nie wiem jaką wersją gry dysponował autor tekstu, prawdopodobnie jakąś wcześniejszą wersją recenzencką, w każdym razie w wersji, jaką zakupiłem – a jest to wersja z PS Store – problem ten nie występuje. Wytknięte w taki sposób błędy należy korygować stosowną adnotacją, że w wersji sklepowej wszystko jest dopracowane. W recenzji na stronie NALEŻY to zrobić od razu (w magazynie też warto – krótka notka w następnym nr nikomu nie wadzi!) Zwłaszcza, gdy pisze się w tak opiniotwórczym czasopiśmie jak CDA!

    20. Chyba, że problem ten wystpępuje w jakiejś późniejszej fazie gry – jednak autor wyraźnie napisał, że po pół godzinie musiał przejść na angielski, więc wnioskuję, że w recenzowanej wersji było tak od samego początku.

    Dodaj komentarz