rek
rek

[Po mojemu] Jak smakuje Assassin´s Creed III w sieci

[Po mojemu] Jak smakuje Assassin´s Creed III w sieci
Posiedziałem, pograłem i niezależnie od nastroju pierwszolistopadowych uroczystości - pozabijałem. Po raz trzeci w serii Assassin's Creed pojawia się multiplayer i znowu warto choćby przez kilka godzin poświęcić mu uwagę.

Przypomnienie: Nazwy trybów pochodzą z angielskiej wersji gry.

Na początku warto wspomnieć, że tryby dla wielu graczy to nie jedyne funkcje sieciowe Assassin’s Creed III. Zdecydowano się bowiem wprowadzić elementy współpracy graczy także do singla. Swego czasu Dark Souls udowodnił, że można ciekawie wprowadzić mechanizmy multiplayerowe do samotnych przygód graczy, jednocześnie uciekając od klasycznych form, spośród których wiele ustalono chyba jeszcze przed pojawieniem się gier na świecie. 

W trzecim Asasynie wprowadzono mechanizm w równym stopniu nowatorski, co idiotyczny i w podręcznikowy sposób ilustrujący marnowanie czasu podczas gry. Otóż po ukończeniu fabuły mamy znaleźć w sumie dziesięć znaczników, których nazwy oryginalnie zaczerpnięto z greckiego alfabetu. Na początku mamy przy sobie trzy, a po umieszczeniu ich na mapie (postawić możemy tam, gdzie aktualnie stoimy, więc trochę trzeba pobiegać) pokazuje nam się na radarze zielony obszar, na którym musimy szukać kolejnych znaczników. To, gdzie umieścimy posiadane znaczniki ma znaczenie dla innych graczy, którzy podłączeni do sieci znajdą znacznik tam, gdzie go zostawiliśmy. O tym, do którego gracza powędruje pozycja naszego znacznika, decyduje czynnik losowy, a nowe znaczniki pojawiają się co kwadrans.

I teraz najlepsze – po co to wszystko? Znalezienie znacznika jest nagradzane… odblokowywaniem cheatów w menu opcji. I pół biedy, gdyby były to naprawdę ciekawe modyfikacje. W istocie otrzymujemy tak proste pierdoły, jak nieograniczony pasek życia, zmiana pory roku na lato bądź zimę, strzelanie z broni palnej bez przeładowywania czy wyłączenie wskaźnika poszukiwania Connora przez straże. W efekcie musimy się nabiegać, żeby dostać w nagrodę mało interesujące zabawki, którymi znudzimy się po trzech minutach. Szkoda czasu i atłasu.

Lepiej zająć się trybami multiplayer, których w Assassin’s Creed III jest w sumie siedem – trzy stworzone z myślą o rozgrywce „każdy gra sam”, w trzech rywalizują drużyny, zaś ostatni siódmy model polega na kooperacji zespołu czterech graczy.

W kategorii dla samotników nie ma niespodzianek. Mamy tryb Wanted, w którym jednocześnie jesteśmy łowcą wskazanego celu i potencjalną ofiarą innego gracza, który ma nas dopaść. Poza radarem, zabijaniem ofiary i ogłuszeniem naszego oprawcy pomagają nam zdolności ukrycia się, jak zmiana wyglądu na jakiś czas oraz przeszkadzania tym, którzy nas ścigają – możemy np. utrudnić im życie podkładając pod nogi minę. Standardowo za zabijanie dostajemy punkty, których liczba zwiększa się, im bardziej finezyjnie wykończymy wskazany cel, a także po udanej ucieczce lub ogłuszeniu ścigającego. Dodatkowo nasz licznik zwiększa się pod koniec partii, jeśli zdobędziemy któreś z przyznawanych wyróżnień za długi czas bez śmierci lub największą liczbę zabójstw. Wanted to znany fanom serii tryb o dość prostych zasadach i rozproszonej rozgrywce z uwagi na dość dużą przestrzeń zabawy. Mapy są bowiem spore i wiele czasu można spędzić na błądzeniu, co nie wszystkim musi się podobać. Mnie, chociażby.

Dużo więcej frajdy daje Deathmatch, gdzie nie możemy korzystać z radaru, a jedyną wskazówką jest portret celu i informacja o tym, czy znajduje się w naszym polu widzenia. Rozgrywka toczy się na bardziej zwartej przestrzeni wyciętej z pełnych wersji map, po których bez ograniczeń biegamy w Wanted i innych trybach. Dodatkowym wyzwaniem jest Simple Deathmatch, w którym wyłączony jest zarówno radar, jak i zdolności specjalne.

Ostatnim z trybów do gry samotnie przeciw innym jest Assassinate, moim zdaniem najciekawszy z tej kategorii. Nie dostajemy tam przydzielonego odgórnie żywego celu, lecz oznaczamy go sami, posiłkując się radarem – ten jednak nie wskazuje nam drogi tak jasno, jak w Wanted, lecz informuje o odległości innych graczy od naszej postaci. Swoboda może być tu zgubna, gdyż nie każdy z mijanych przechodniów jest sterowany przez gracza i jeśli jesteśmy zbyt mało spostrzegawczy, możemy omyłkowo oznaczyć cywila, którego śmierć z naszej ręki oznacza kilkusekundową blokadę zabijania i ogłuszania. Grunt to wyłowić prawdziwego oponenta z tłumu.

Najbardziej klasycznym trybem drużynowym jest Artifact Assault, działający według tych samych założeń, co znany powszechnie capture the flag – biegniemy do bazy przeciwnika i kradniemy z niej artefakt, próbując potem przenieść go do swojej bazy, jednocześnie nie pozwalając się zabić wrogiej ekipie. Tu również, podobnie jak w Deathmatch, działamy na wycinku mapy, co nadaje rozgrywce dynamiki.

Dalej mamy Domination, w którym na mapie oznaczono punkty strategiczne. Zajmując je zwiększamy szanse naszej drużyny na wygraną – im więcej ich posiadamy, tym szybciej wskaźnik przewagi zwiększa się na naszą korzyść. Ostatnim, najbardziej interesującym trybem jest Manhunt, czyli specyficzna zabawa w chowanego podzielona na dwie części. W jednej z nich jesteśmy ścigani i zdobywamy punkty za ukrywanie się, w drugiej zaś sami musimy odnaleźć kryjące się cele. Kto zdobędzie więcej punktów w trakcie rozgrywki – wygrywa. I znów ostatni wymieniony w kategorii tryb zdobywa w mojej osobistej hierarchii laurkę najlepszego – po zmianie stron szukamy na mapie zupełnie innych miejsc i w odmienny sposób je wykorzystujemy, rzadko się nudząc.

Nie można pominąć najbardziej istotnej nowości w multi, czyli kooperacyjnego trybu Wolfpack. Zbieramy drużynę czterech graczy i zdobywamy punkty za uśmiercanie wskazanych grup wrogów sterowanych przez AI. Osiąganie kolejnych progów punktowych przenosi nas do kolejnych sekwencji. Z każdą kolejną zwiększa się liczba wymaganych punktów – które jak wszędzie zdobywamy tym szybciej, im wymyśniej wyślemy kogoś na tamten świat – a do działania pogania nas upływający czas, którego jak zwykle jest zawsze za mało. W dodatku każda z grup ma określone cechy, jak np. tchórzliwość, przez którą gromadka potencjalnych ofiar rozbiegnie się po mapie, gdy zobaczy nasze zabójstwo. Maksymalnie podczas jednej partii możemy rozegrać do 25 sekwencji, a przed rozgrywką dodatkowo decydujemy, na jaki poziom trudności mamy ochotę. To najbardziej dynamiczny tryb ze wszystkich i w związku z tym niezwykle grywalny. Tempo jest na tyle wysokie, że poza mniejszą liczbą punktów nie jesteśmy specjalnie karani za bieganie sprintem przez całą mapę, bo przecież inni gracze nas nie ścigają, choć z drugiej strony ścigani przez nas NPC-e także potrafią nam przeszkadzać. Choć wszystkie tryby potrafią dać grającemu zastrzyk adrenaliny, tutaj jest ona dawkowana konsekwentnie przez cały czas. 

Mechanika punktów i poziomów nie miałaby sensu, gdyby nie wiele rzeczy do odblokowania. O tym także nie zapomniano, bo za postępy w grze otrzymujemy nie tylko bogate opcje zmiany wyglądu i ruchów poszczególnych postaci (domyślnie jest ich 16), lecz także możliwość tworzenia własnych zestawów umiejętności. Tu jednak mała uwaga – poziomy doświadczenia nie tyle umożliwiają nam użycie tego toporka czy tamtej fryzury, ale… odblokowują je w sklepie, byśmy nabyli je za zdobywane w partiach punkty Abstergo lub nabywane za realną gotówkę punkty Erudito. Trochę za dużo tych ograniczeń, bo niby jak logicznie wytłumaczyć, że wskazany kostium będę mógł kupić dopiero na 34. poziomie?

Warto za to pracować nad własnymi umiejętnościami, gdyż za wypełnianie określonych wyzwań (choćby dwa killstreaki w jednej partii bądź przeżycie minuty bez śmierci, ogółem jest tego sporo) odblokowuje się dodatkowa zawartość fabularna. Wraz z sukcesami w odhaczaniu wyzwań dowiemy się więcej o Abstergo z odblokowanych filmów czy niegdyś tajnych korespondencji. Zanim do tego wszystkiego dotrzemy, spędzimy naprawdę wiele godzin na rozgrywce – każdy kolejny plik wymaga spełnienia coraz trudniejszych warunków. I choć odpadło kilka trybów znanych z poprzedniczek, jak Eskorta czy Zdobycie Skrzyni, na pewno warto ten czas poświęcić. Zwłaszcza w Assassinate i Wolfpack.

Oczywiście w każdym momencie możemy obserwować w menu multiplayera nasze postępy, przeglądać wyróżnienia lub zapoznać się z tabelami wyników, a także wyzwać znajomych, by pobili nasze rekordy.

Bracia Asasyni, nie czekajcie więc dłużej, szukajcie w PSN pseudonimu Adziorro i skopcie mi tyłek, byśmy wspólnie odkryli prawdę o szumowinach z Abstergo. Jak pamiętacie, nic nie jest prawdziwe, a wszystko jest dozwolone.

rek

17 odpowiedzi do “[Po mojemu] Jak smakuje Assassin´s Creed III w sieci”

  1. HeadShotRocks 4 listopada 2012 o 18:28

    Adzior, piszesz o tym trybie Assasinate jakby to była jakaś niezwykła nowość a on jest przecież w serii od samego początku odkąd jest multiplayer. Tryb w zamyśle faktycznie fajny, jednak w praktyce gracze szybko się zorientowali, że polega to na tym kto ma lepszy refleks i kto szybciej kliknie ŚPM by otagować przeciwnika jako cel, zanim on to zrobi nam. Przez to staje się to mało wyrafinowane i a właściwie dość prymitywne. Choć przyznaję, że twórcy „chcieli dobrze”.

  2. Tak jak wcześniej nie byłem przekonany, tak chyba kupię AC3, bo z tego co widzę, to poza singlem oferuje on też multi.

  3. Przepraszam bardzo, ale newsy tego typu powinny znaleźć się na blogu, a nie na stronie głównej cda. Mnóstwo zagranicznych stron o grach potrafi znaleźć codziennie conajmniej kilka nowości, natomiast tutaj albo mamy jakieś tego typu blogowe wywody, albo tytuły newsów rodem z onetu czy fanboyowanie (subtelne, ale jednak) ps3. Z resztą co tu dużo gadać. Niedługo ktoś zrobi konkurencyjną stronę, a wy będziecie sobie pluć w brody i zacznie się gdybanie.

  4. dracollo jest już taka strona – http://www.polygamia.pl ;>

  5. @dracollo – dwie uwagi. Po pierwsze – dziś jak zapewne wiesz mamy weekend. A zwłaszcza w niedzielę pod względem newsowym nic się kompletnie nie dzieje. Chyba lepiej, żeby nasi czytelnicy mogli przeczytać taki – coby nie mówić, jednak ważny – tekst niż nic, prawda? Po drugie – artykuł jest niejako uzupełnieniem recenzji Adziora, który zresztą był zapowiadany przez mojego szanownego kolegę. Uznał, że nie ma sensu pisać osobnej recenzji poświęconej trybowi multi (nie dziwię się) i swoje wrażenia spisał…

  6. …w takiej formie. Nie widzę nic w tym złego, a przynajmniej osoby rozważające zakup AC3 będą mogły dowiedzieć się, czy zabawa sieciowa jest dobra. Poza tym nie wiem, gdzie widzisz „fanboyowanie” PS3? Owszem, gra testowana była na konsoli Sony, ale to w zasadzie przypadek, bo mogła być równie dobrze na X360.

  7. Szczerze mówiąc to multi w assassynie mnie przeraża… pograłem trochę w Revelations i nie znalazłem w tym nic fajnego. Wiem, że tak już jest – jednym się spodoba, innym nie, ale cała rozgrywka sprowadzała się do szybszego niż inni klikania i biegania w kółko. Inni gracze nawet się nie kryli za bardzo :/ Nie wiem… może pechowo trafiłem. W każdym bądź razie single w tej grze mi wystarczy 🙂 Chociaż pod tym względem Revelations był słaby (cała gra to jeden długi skrypt), to po AC3 spodziewam się więcej…

  8. „Nic nie jest prawdziwe*, wszystko jest dozwolone” 😛

  9. @Qrko „nothing is true, everything is permitted” „Nic nie jest prawdą, wszystko jest dozwolone” Raczej to tak brzmiało. ;3

  10. buu ps3 sucks. Na xklocku ci dupe moge skopac 😀 chitunoPL

  11. Nothing is true, everything is allowed, po polsku gorzej brzmi 🙂

  12. Permitted*

  13. Podziękowawszy korektorom asasyńskiego kredo 😉

  14. Ja bym z chęcią nakopał Adziorowi w tym multi ale:|1 Dalej czekam na PC|2 PC-towcy chyba nie beda mogli grac z konsolowcami?

  15. Pad od PS3 i mogę kopać tyłeczki.

  16. @Civril|1. Ja też|2. Tak w Revelations tak było i chyba w Brotherhood też

  17. http:www.bethblog.com/2012/11/05/watch-the-dragonborn-trailer/

Dodaj komentarz