rek
rek
Często komentowane 14 Komentarze

Fire Emblem: The Sacred Stones ? retro-recenzja cdaction.pl

Fire Emblem: The Sacred Stones ? retro-recenzja cdaction.pl
Ostatnio zrecenzowałem Code Name S.T.E.A.M. i nadal boli mnie to, jak bardzo ta gra się nie udała. Dlatego dla równowagi w kosmosie chwyciłem za pierwszą-lepszą odsłonę Fire Emblem – serii tworzonej przez to samo studio. Serii – wyzywam was, hejterzy Awakening – pozbawionej słabych gier.

Jeżeli widzieliście kiedyś jakiegokolwiek tradycyjnego taktycznego erpega – albo nie, może inaczej – jeżeli widzieliście kiedyś szachownicę, to widzieliście, mniej więcej, Fire Emblem. Na wyobrażonej desce w kratkę połóżcie trochę drzew, gór, domów, a figury niech będą miały imiona, życiorysy i skrawki charakteru. No i statystyki, dużo statystyk – różnią się nie tylko tak, jak pion różni się od gońca. Niektóre potrafią latać, inne są powolne i mają mały zasięg. Niektóre efektywne są względem innych, z kolei tamte z łatwością pokonają jeszcze kolejne i tak dalej. Wszystko odbywa się oczywiście w turach i widziane jest od góry.

Ja nie mogę ale faza
Cała seria Fire Emblem należy do tych gier taktycznych, w których ścierające się oddziały wykonują ruchy w naprzemiennych fazach. To znaczy: najpierw wszystkie jednostki gracza, potem na przykład wszystkie jednostki oddziału sprzymierzeńców, a na końcu wszystkie jednostki wroga. Tak samo jest również w The Sacred Stones. Zdecydowanie wolę systemy, w których każda postać/czołg/cokolwiek ma w statystykach określoną szybkość, dzięki czemu w walce otrzymuje przydzielone miejsce w kolejności wykonywania akcji – w Fire Emblemach brakuje mi możliwości odpowiadania bezpośrednio na każdy ruch przeciwnika (i vice versa) i ciągłego modyfikowania taktyki. Zdarza się, że po ruchu kilku postaci wroga wiemy, że popełniliśmy gdzieś błąd w planowaniu i aż chciałoby się go w międzyczasie poprawić. W tym systemie to niemożliwe.

A skoro o popełnianiu błędów mowa, poskarżę się jeszcze na jedną rzecz: perma death, czyli trwałą śmierć. Chodzi o to, że jeśli jednostka zginie na polu bitwy, naprawdę umiera i nigdy więcej już jej nie widzimy. Niektórzy to uwielbiają, niektórzy nienawidzą. Zazwyczaj przez to, że śmierć równa się restartowi (a niektóre rozdziały potrafią być baaardzo długie). Ten argument łatwo zbić, mówiąc, że „jak ktoś umie grać, to mu postacie nie umrą”. Nie zawsze jest to prawda, ale powiedzmy, że tę opinię podzielam.

Za trwałą śmiercią nie przepadam natomiast z innego powodu – poświęcenie jednostki to dla mnie znacznie ciekawsza strategicznie sytuacja niż, dajmy na to, konieczność niańczenia postaci, która w danej walce po prostu się nie spisuje. Zazwyczaj skłania mnie to do dobicia jej kilku poziomów – a w The Sacred Stones mamy sporą możliwość overlevelowania. Nie mówię, że to źle, bo jak ktoś sobie nie chce popsuć gry, to sobie nie popsuje – dlatego narzekam na perma death, które według mnie po prostu więcej odejmuje niż dodaje. Zwłaszcza że – chociaż doceniam to, jak w Fire Emblem można zżyć się ze swoimi postaciami – dla mnie to nadal są przede wszystkim jednostki, które mają być użyteczne w walce, a kochać i nienawidzić mogą zupełnie obok.

Więcej tego samego
Święte Kamyki to dość klasyczna odsłona Fire Emblem – jeżeli graliście w którąkolwiek inną część, powinniście poczuć się jak w domu. Jeżeli już szukać jakichś zmian, to w oczy rzuca się mapa świata dająca graczowi większą swobodę. Nie jest to jednak jakiś potężny game changer, a większość czasu i tak spędzicie na walkach, czyli tak, jak natura chciała. Gra prawie w ogóle nie różni się też graficznie od dwóch pozostałych odsłon na Game Boyu Advance, chociaż trzeba tutaj zaznaczyć, że właściwie niczego więcej do szczęścia nie trzeba – jest ładnie, przejrzyście i zazwyczaj kolorowo.

Wszystkie zastrzeżenia, jakie mam do Fire Emblem: The Sacred Stones to oczywiście niuanse dotyczące preferencji – wielu nie zgodziłoby się, że kolejność wykonywania ruchów to w ogóle wada. Ja też jestem w stanie przyjąć, że Fire Emblem już po prostu takie jest – zwłaszcza że to wszystko nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych gier gatunku.

Ocena: 5-/6

Plusy:

+ …wszystko oprócz tego, co w minusach?

Minusy:

– Brak indywidualnych speedów jednostek
– Perma death

rek

14 odpowiedzi do “Fire Emblem: The Sacred Stones ? retro-recenzja cdaction.pl”

  1. Dawid „spikain” Bojarski 11 maja 2015 o 04:33

    Ostatnio zrecenzowałem Code Name S.T.E.A.M. i nadal boli mnie to, jak bardzo ta gra się nie udała. Dlatego dla równowagi w kosmosie chwyciłem za pierwszą-lepszą odsłonę Fire Emblem – serii tworzonej przez to samo studio. Serii – wyzywam was, hejterzy Awakening – pozbawionej słabych gier.

  2. W tą część nie grałem, tylko w jedynkę, ale z tego co pamiętam tam też byłą perma death i było to świetne rozwiązanie. Dzięki temu gra zmuszała cię do myślenia i kalkulowania każdego kroku, do czasu Dark Souls żadna gra nawet się do czegoś takiego nie zbliżała. Sam pamiętam jak po osiem razy przechodziłem jedną misję, aż przestałem kozaczyć. Fajna fabuła, świetny system walki. Szkoda tylko, że ceny używek takie wysokie, bo bym się skusił na część wydaną na DS…

  3. Marisa <3

  4. jackBronson 15 maja 2015 o 18:10

    @rumbur|A stareńki X-COM?

  5. @jackBronson|A w starym X-Comie dało się zapisywać podczas misji taktycznej i jak coś nie wyszło wychodziłeś do menu i wczytywałeś. Jak byłeś lamą.

  6. jackBronson 15 maja 2015 o 18:37

    @emeleski99|Faktycznie… myślałem, że jest tam jakiś ironman, który nie pozwalał na ten lamerski trik.

  7. Sacred Stone to fantastyczna gra i nic już mojej opinii nie zmieni. Mnie opisane wyżej minusy nie przeszkadzają, więc chyba muszę dać szóstkę.|A recenzja chu… znaczy się, kiepska trochę. Gdybym tej gry nie znał to byś nią mnie do niej nie przekonał („Gra jest ekstra, ale wadyyyyyy”).|PS: Wersję na DS (remake części z SNES) miałem w rękach na okres czterech misji i chętnie zagrałbym ponownie. Zapłacę tryliard zielonych za kopię, albo… zorganizuję sobie kopię zapasową.

  8. @emeleski99|W OpenXcomie (Remake’u na nowe systemy z nowymi opcjami i obsługą modów) wprowadzili już takie coś i można tylko zapisywać na widoku globu. Polecam

  9. @down|Chciałem napisać|@jackBronson|Tera wyszło, że gadam sam do siebie.

  10. YukiYudaiPL 16 maja 2015 o 10:15

    Czy ta recenzja będzie w magazynie cda?

  11. @Amigos: mój czarnoskóry osobnik. | |Niedawno gdzieś w komentarzach pod innym newsem pisałem, że Fire Emblemy z GBA (oba przetłumaczone na ludzki oficjalnie) to jedyne taktyczne gry, jakie mi się podobają. Tak, chciałem tylko to powtórzyć tutaj. A, i jeszcze bardzo fajne mają portrety postaci. | |Co powiecie o FE6 (Binding Blade)? Widzę, że jest fanowska lokalizacja. Warto się interesować?

  12. „Serii – wyzywam was, hejterzy Awakening – pozbawionej słabych gier.” lol

  13. Dawid „spikain” Bojarski 19 maja 2015 o 15:29

    @Cross: Lepszych i gorszych, ale żadnej nie nazwałbym „słabą”. I twoje „lol” tego nie zmieni >:(

  14. Seria Fire Emblem jak najbardziej nie ma gorszych części – Awakening jest niesamowite, jak dla mnie to najlepsza część serii. If (mam nadzieję, że to nie jest oficjalna nazwa) również będzie krokiem naprzód i nie mogę się jej doczekać 😀

Dodaj komentarz