To poniekąd książka drogi. Głównego bohatera poznajemy w momencie, gdy wraz z bratem zapuścił się na polowanie, co omal nie skończyło się tragedią. Wydarzenia te doprowadziły bezpośrednio do decyzji radykalnej, ale w kontekście gry, jak i historii łupieżczych wypraw wikingów, cokolwiek naturalnej: Geirmund porzuca rodzinny dom i rusza na poszukiwania może nie tyle przygody, co raczej honoru i bogactwa, które za morzem są na wyciągnięcie dzierżącej miecz ręki. Na przestrzeni niecałych pięciuset stron nie tylko poznajemy więc losy naszego bohatera, ale i obserwujemy przemianę niedoświadczonego młokosa w otrzaskanego z wojennym rzemiosłem wojownika, który przerasta swymi dokonaniami przodków.
Surowy świat
Tym, co może się w powieści spodobać, jest jej surowość. Autor ustawił tu proporcje między życiem wikingów – ich rytuałami, wierzeniami itp. – i warstwą, powiedzmy, „boską” (spoilery to brzydka rzecz) w sposób dość stanowczy, przede wszystkim akcentując ten pierwszy obszar. Dostajemy zatem powieść, w której krew leje się strumieniami, towarzysze Geirmunda giną w bitwach lub liżą rany, a on sam bierze na siebie coraz bardziej odpowiedzialne zadania, które – choć często dotyczą skuteczności na polu bitwy – zahaczają również o politykę czy stosunki między frakcjami.
Powieść na pewno punktuje opisami starć zbrojnych. Autor nie oddaje się romantycznym, ale cokolwiek głupim wizjom pojedynków i chaotycznej bieganiny z toporami. Zamiast tego bitwy w swych początkowych fazach toczą się – na tyle na ile mogę ocenić, posiłkując się skromną jednak w tym obszarze wiedzą – w rytm morderczych przepychanek opierających się na tworzeniu pod rozkazami dowódców murów z tarcz. Czuć tutaj, że te zmagania były w istocie ciężką siermięgą, która kończyła się rzezią w momencie przerwania rzeczonego muru przez którąś ze stron, a życie wikinga w bardzo dużej mierze zależało od postępowania jego kompanów. To bardzo sugestywny obraz.
Duży nacisk położony został zresztą również na kwestie związane z honorem, dumą i swego rodzaju kodeksem postępowania wikingów. Miecz, wydawałoby się prosty kawałek żelaza, jest w książce pokazany jako coś szalenie wręcz istotnego dla wojowników Północy – wokół stalowej klingi kręci się ich życie, a dobre ostrze otaczane jest niemal religijną czcią. Oręż w zaciśniętej dłoni umierającego wikinga pozwala mu wejść do Walhalli, jego utrata przynosi hańbę, a najmłodsi uczestnicy rejz mogą o nim jedynie pomarzyć. Tego rodzaju akcenty są wyraźnie widoczne w powieści i mimo pewnej pompatyczności (gdyby policzyć częstotliwość występowania słowa „honor” na stronę, to „Saga Geirmunda” wykręciłaby niezły wynik) wydają się w tym kontekście całkiem naturalne.
Równocześnie jest to – jak zaznaczyłem zresztą na początku – książka w dużej mierze o zdobywaniu doświadczenia i uczeniu się sztuki wojennej przez młodego bohatera. Skrzywdziłbym powieść, pisząc, że autor nurza się w rozterkach nastolatków, którzy nie dorośli do wywijania toporem, ale miejscami – szczególnie na początku – mimo wszystko czuć, że droga Geirmunda do chwały miejscami bywa nieporadna. Głównie z tego względu, że autorowi zdarza się aranżować naiwne sceny kontaktów bohatera choćby z płcią przeciwną. Te krótkie fragmenty w naturalny sposób przywodzą na myśl głupawe seriale przygodowe kierowane do młodzieży. Tak naprawdę jednak to bardzo niewielka część powieści. Reszta jest soczysta i cechuje się dobrym, typowym dla książek akcji rytmem, który sprawia, że kolejne strony przewracamy, niespecjalnie się nad tym faktem zastanawiając.
Palcem po mapie
M.J. Kirby włożył dużo wysiłku w przygotowania i nieźle osadził akcję w realiach Wysp Brytyjskich – do tego stopnia, że posiłkując się choćby Wikipedią i mapami, możemy bez większego kłopotu śledzić podróż Geirmunda. Na pochwałę zasługuje również interesujące ujęcie tematu religii, wierzeń i przepychanek ideologicznych z tym związanych, również wśród spotykanych po drodze ludzi. Całość nabiera tym ciekawszego posmaku, że główny bohater jest przecież osobą nietypową: już nawet nie tyle z racji koloru skóry, przez co wśród pobratymców łatwego życia nie ma, ale i nieprzystającego do stereotypu wikinga podejścia do walki i traktowania drugiego człowieka. Niby brutalny świat i nieustępliwi wojownicy, a znalazło się w tym wszystkim miejsce na szczyptę humanizmu.
Ogółem nie jest to powieść wybitna, ale czytało mi się ją naprawdę nieźle – fanom gry powinna się spodobać. Oczywiście nie jest to pozycja historyczna i popularne obecnie trendy w postaci choćby inkluzywności są tu jak najbardziej widoczne. Nie psują jednak odbioru i nie przeszkadzają. „Saga Geirmunda” to niezobowiązująca lektura na wakacje, w sam raz, by wracać do przedstawionego w grze świata wieczorami czy podczas podróży. Znając różne książki na podstawie gier, spodziewałem czegoś znacznie gorszego.
Życie syna wodza wikingów jest trudne. Szczególnie już, gdy jesteś tym młodszym, twoją matką jest czarnoskóra niewolnica, a ty przez lekkomyślność omal nie doprowadzasz do śmierci następcy tronu. W takich okolicznościach nie pozostaje nic innego, jak rzucić wszystko w diabły i wyjechać w Biesz… Znaczy się: wypłynąć plądrować wyspy brytyjskie.
Chętnie przeczytam 🙂